18 kwi 2013

Ciastka na winie... z tego co się nawinie.

Założenie było jedno- upiecz coś, a nie wychodź z domu, bo portfel studenta w naturalnym stanie pustki i zdrowie nie dopisuje, a perspektywa wyjścia w takim stanie chociaż na 20 minut z domu odstrasza. Podczas przeprowadzki zgubiłam tylki, więc odpadły eklery, karpatka zarezerwowana na święta, na ciasta galaretkowe za dużo trzeba czekać... Ale Kwiatkowska wygrzebała parę składników i voila!

Ciastka zbożowe z muesli, miodem i gorzką czekoladą:


  • 2 szklanki musli z owocami, albo jakiegokolwiek musli;
  • 1/2 szklanki otrębów pszennych;
  • 1/2 szklanki otrębów żytnich;
  • 1 szklanka mąki;
  • 1 łyżeczka sody;
  • 1/2 szklanki cukru;
  • garść siemienia lnianego.
Do tego:
  • 125 g margaryny;
  • 2 łyżki miodu;
  • 3 łyżki mleka (którego nigdy nie ma w domu... nikt mleka nie lubi i nie pije, zastąpiłam to łyżką śmietany 12% i 2 łyżkami wody);
  • jajko
  • co się nawinie- rodzynki, wiórki kokosowe itp. Ja dodałam pół kostki gorzkiej czekolady, którą dostałam w czarnej godzinie od naszego współlokatora. Jakkolwiek gorzką czekoladę lubię, tak ta o 90% zawartości kakao mnie przerosła ;)


To co sypkie, mieszamy razem. Margarynę, mleko/ rozwodnioną śmietanę i miód stapiamy w rondelku. Jajko zostawiamy sobie na koniec.


Mieszamy ze sobą. Na końcu wbijamy jajko. Ciasto, jak wszystkie ciasta na miodzie- dopóki jest ciepłe, to się lepi.

 Kiedy już wszystko ze sobą się połączy, formujemy małe placki wielkości denka od szklanki.


Pieczemy około 20 minut w temperaturze 160 st (termoobieg).




Z takiej porcji upiekło mi się około 45 ciastek ;)





Smacznego!


8 kwi 2013

Oliwa sprawiedliwa.

Po raz kolejny temat kulinarny. Dziś na cel biorę oliwę aromatyzowaną chili i oliwę aromatyzowaną czosnkiem.

Można to zrobić na gorąco, albo na zimno. Próbowałam obydwu sposobów i powiem szczerze, że jestem bardziej przekonana do tego na zimno. 

W tym celu znajdujemy ładną butelkę z korkiem, zakrętką etc, najlepiej szklaną i dobrze ją wyparzamy, a później dokładnie suszymy. Ja postawiłam swoją na kaloryferze i dałam im jeden dzień na dokładne doschnięcie. W innym wypadku oliwa zmieszałaby się z wodą i pryskała w czasie smażenia. 3 świeże papryczki chili umyłam i pozwoliłam mu dobrze wyschnąć(wyschnąć- nie wysuszyć!). Drugiego dnia dwie z nich pokroiłam w paski, władowałam do butelki (razem z pestkami) a jedną włożyłam w całości. Dosypałam łyżeczkę kolorowego pieprzu, kilka ziarenek gorczycy i łyżkę bazylii, po czym zalałam oliwą. Tę magiczną miksturę odstawiłam na miesiąc w ciemne miejsce.


Podobnie rzecz się miała z oliwą czosnkową. Pięć ząbków czosnku zostało obranych, dwa z nich skrojone, a pozostałe przeciśnięte przez praskę, zasypane rozmarynem, bazylią i oregano, i zalane zimną oliwą.


W zeszłym tygodniu zaczęłam ich używać. Korki zassały się bardzo mocno, mimo że w procesie nie brała udziału wysoka temperatura. Wnioski? Oliwa z chili nie pachnie niczym innym niż oliwa, ale jest dość ostra- mała jej kapka nadaje potrawom odpowiedni smak. Oliwa czosnkowa pachnie z kolei bardzo mocno i jest doskonała ze świeżym pieczywem! Obydwie buteleczki mają pojemność 200ml, więc chyba już zacznę aromatyzować następne ;)